piątek, 18 grudnia 2015

Z Turbo do Puerto Obaldia

Z terminalu północnego w Medellin wzięliśmy autobus do Turbo. Osiem godzin podróży w dobrych warunkach całkiem szybko zleciało.
Na miejsce dotarliśmy wieczorem, gdzie dopiero za czwartym razem udało nam się znaleźć hotel - dwa były zajęte, a jeden bardzo drogi. Na sam koniec dnia wyszliśmy zjeść miejscowe smażone kurczaki, do których idealnie pasowało zimne kolumbijskie piwo aguila. :)

O 6 rano następnego dnia kupiliśmy bilety do Capurgany, a planowo o 8:30 mieliśmy łódź. Końcem końców wypłynęliśmy z półtoragodzinnym opóźnieniem. Na nasze nieszczęście siedzieliśmy na samym przodzie łódki, która osiągała prędkość ponad 100km/h, przez co traumatycznie przeżywaliśmy każdą kolejną falę. Za każdym razem czuliśmy jakby łódź spadała na beton. Na początku wszystkim wydawało się to zabawne, lecz po jakimś czasie zastanawialiśmy się, czy nasze kręgosłupy to przetrwają. Kurczowo trzymaliśmy się czego się tylko dało i staraliśmy się jak najwięcej amortyzować nogami, przez co przez kilka kolejnych dni mieliśmy zakwasy jak po dobrym treningu.

Motorówka wyglądała niepozornie, ale wkrótce podróż przerodziła się w koszmar... ;)

Na szczęście to, co zobaczyliśmy po dotarciu wynagrodziło nam całą przejażdżkę. Capurgana jest niewielkim, turystycznym miasteczkiem położonym nad przepięknym wybrzeżem Morza Karaibskiego. Na miejscu okazało się, że musimy czekać aż przypłynie druga łódź z Turbo, ponieważ nasz jeden plecak został na nią zapakowany. Podczas gdy ja czekałam na molo, specjalista od tanich noclegów (i najlepszy przewodnik na świecie), czyli Kristofer, znalazł najtańsze dwuosobowe domki na wyspie z prywatną łazienką :).

Capurgana

Pargo - najlepsza ryba jaką jedliśmy na wyprawie :)
Piwko na plaży to podstawa ;)

Bary znajdujące sie blisko hoteli przy plaży. W tym akurat drinki z kokosa w każdej postaci.

Na wybrzeżu występuje bardzo dużo małych krabów.
Z Capurgany wybraliśmy sie na kilkugodzinną pieszą wycieczkę - Camino al Cielo. Spacer ścieżką po dżungli byłby bardzo przyjemny, gdyby dzień wcześniej nie było tropikalnej ulewy. Kilka razy przekraczaliśmy duże, całkiem rwące rzeki.

Na końcu miasta :)
Pas startowy w Capurganie. Oprócz samolotów spotkać tu można bydło i ludzi jeżdżących na rowerach.

Wody jak widać było bardzo dużo :)
Kolejna rzeka do pokonania :)




Kolejny dzień to kolejna piesza wycieczka. Tym razem do miejscowości Aguacate, w tłumaczeniu awokado :)




W oczekiwaniu...
na...
falę!
Woda była niesamowicie przejrzysta. Z okularami i rurką jest to idealne miejsce do nurkowania.







Kilka dni później wzięliśmy łódkę do Sapzurro, które jest mniejsze i mniej turystyczne, lecz droższe od Capurgany. W ostatnim czasie Capurgana obniżyła ceny i w ten sposób odebrała dużą część turystów Sapzurro.

Kolejnego dnia wybraliśmy się na pieszą wycieczkę na panamską plażę Playa Blanca w małej wiosce La Miel, gdzie zastanawialiśmy sie dlaczego i po co tłumy ludzi czekają niedaleko portu, gdzie pilnuje ich policja. Wszystko wyjaśniło się w Puerto Obaldia.

Przejście graniczne z Kolumbii do Panamy
Senafront to coś w rodzaju panamskiej straży granicznej
Plakat z wizerunkami osób poszukiwanych przez Senafront
Panamska plaża Playa Blanca, w miejscowości La Miel



Domek w La Miel
A po ponad dwóch miesiącach przyszedł czas na fryzjera :)

Na wybrzeżach występują drzewa mangrowe, które oprócz ujść rzek rozwijają się także wzdłuż morskich brzegów, przy słonej wodzie.


W Sapzurro udało nam się znaleźć miejscowego, który zawiózł nas do Puerto Obaldia, które znajduje się już po panamskiej stronie. Na miejscu okazało się, ze w mieście przebywa wielu (kilkuset lub więcej) imigrantów z Kuby. Przez to, że pozajmowane przez nich były wszystkie miejsca noclegowe, musieliśmy koczować przed hotelem. Niestety w nocy była ogromna burza i niewielkie zadaszenie pod którym spaliśmy nic nie dało. Znaleźliśmy inne miejsce pod dachem, lecz i tak byliśmy już cali mokrzy, a ubrania, które zamokły tej nocy tydzień później wciąż były mokre. W tropikach nic nie schnie.








Kubańczycy byli dla nas bardzo pomocni oraz sympatyczni, a jeden z nich udostępnił nam nawet prysznic w swoim pokoju. Tysiące z nich emigruja z Kuby w poszukiwaniu lepszego życia. Są to głównie mężczyźni, którzy muszą utrzymać swoje rodziny, które zostały na Kubie. Są także całe rodziny, które przedostają się przez kilka krajów z małymi dziećmi. Co ważne, nie są to ludzie bez wykształcenia, emigrują lekarze, inżynierowie, osoby, które świetnie mówią w kilku językach. Przez Ekwador (bo tylko tam możliwości wyjazdu są stosunkowo proste), Kolumbię i całą Amerykę Środkową przedostają się do Stanów Zjednoczonych.

Niestety przez tę sytuację nie mogliśmy dotrzeć na wyspę Caledonia, dlatego razem z ośmioma kubańskimi pasażerami przez archipelag San Blas popłynęliśmy do El Carti.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz