piątek, 23 sierpnia 2013

Apolobamba

Po krotkim pobycie w La Paz, przyszla pora na najbadziej wyczekiwany punkt wyprawy, czyli trekking w pasmie gorskim Apolobamba.
O tym, ze jest to naprawde odlegly rejon dowiedzielismy sie juz w momencie kiedy mielismy kupic bilety. Okolo pol godziny chodzilismy w dzielnicy w okolicach cmentarza szukajac punktu sprzedazy biletow do Curvy skad zaczac mial sie nasz trekking. Pytajac kolejno miejscowych skad odjezdza autobus do Curvy i gdzie mozemy kupic bilety, za kazdym razem dostawalismy inne odpowiedzi. Przy okazji kilka razy zostalismy poinformowani aby uwazac jako, ze jest to dosc nieciekawa okolica (o tym widzielismy juz wczesniej).
Bilety w koncu udalo sie kupic, wyjazd z samego rana o 6. 10 godzin jazdy i bylismy na miejscu.

DZIEN 1
Z samego rana, jako jedyni gringos pojawilismy sie przy ulicy skad odjezdzal nasz autobus. Trafily nam sie dosc nieciekawe miejsca na samym koncu autobusu, gdzie siedzielismy razem z miejscowymi, ktorzy przewozili pakunki wszelkiego rodzaju. Po okolo godzinie jazdy podroz stala sie dosc uciazliwa ze wzgledu na nieprzyjemny zapach, ktory wydobywal sie niewiadomo skad. Pierwsze podejrzenie padlo na pasazerow wokol, jak sie jednak szybko okazalo torba, ktora lezala tuz przy naszych plecakach zawierala podejrzany ladunek - zywa kure! :) Po 10 godzinach jazdy nie bylo nam juz do smiechu ;)
Autobus wysadzil nas w srodku wsi Lagunillas, w ktorej mialo znajdowac sie jedyne w okolicy schronisko. Dosc szybko udalo nam sie je znalezc, niestety nie bylo w srodku wlasciciela. Znalezli sie jednak miescowi, ktorzy pobrali oplate i zalatwili formalnosci rejestrujac nas jako jedynych mieszkancow schroniska :)

W tym worku znajdowala sie kura :)

Przed schroniskiem


DZIEN 2
Wstalismy z samego rana i ruszylismy w trase majac za jedyna mape krotki opis trekkingu w przewodniku Lonely Planet. Nie istnieja zadne mapy tego regionu, wiec moglismy polegac jedynie na tym krotkim opisie i szkicu mapy :). Jak sie pozniej okazalo sprawilo nam to wiecej problemow niz myslelismy.
Po wyjsciu z Lagunillas dotarlismy do malej wioski o nazwie Curva skad mielismy kierowac sie na wzgorze z krzyzem, ktore nastepnie nalezalo obejsc. Po godzinie pytajac miejscowgo o droge, dowiedzielismy sie, ze idziemy w zlym kierunku i musimy zawrocic. Kosztowalo nas to troche czasu i duzo wysilku gdyz zawracac musielismy pod gore. Bylismy ponizej 4000m. jednak i tak dalo sie odczuc kazde podejscie pod gore z plecakami, w ktorych mielismy cale jedzenie namiot i ubrania, lacznie napewno ponad 20 kg :)
Podczas tego dnia wielokrotnie gubilsmy szlak, jednak po calym dniu jakims cudem udalo sie dotrzec do niesamowitego miejsca na kemping polozonego w poblizu jedynej chaty w samym srodku gor.
Pierwsza noc nie byla zbyt zimna, jednak zmeczenie po pierwszym dniu bylo najwieksze podczas calego trekkingu. Gdy zaczelo sie sciemniac w oddali cale niebo rozswietlaly blyskawice... Na szczesce burza ominela nas bokiem, a w nocy spadl tylko maly deszcz.


Akamani

Pierwsza przeszkoda na drodze :)

Pierwszy nocleg - Jatunpampa

DZIEN 3
Z obozu Jatunpampa wyszlismy pozno, bo o 8 rano. Po drodze mijalismy cale stada alpak nalezacych do rodziny mieszkajcej w poblizu naszego obozowiska. Przed nami byla pierwsza do pokonania przelecz Cumbre Tambillo o wysokosci 4700m. O dziwo poszlo latwo, jednak problemy pojawily sie na gorze, bo natknelismy sie na rozwidlenie sciezek i nie wiedzielismy w ktora strone isc. Zaufalismy intucji i jak sie potem okazalo dobrze wybralismy :) Wedlug przewodnika mielismy sie kierowac do obozowiska polozonego pod wodospadem Incacancha. Schodzac coraz nizej slyszelismy szum wody jednak nie moglismy zobaczyc wodospadu. Na dodatek zaczal padac deszcz, ktory spowodowal, ze postawilismy sobie jako priorytet znalezienie kawalka plaskiej  powierzchni na rozstawienie namiotu. Rozlozylismy sie w deszczu na plaskiej polanie (4100m.). Jak sie potem okazalo w oddali widac bylo wodospad. Po raz kolejny udalo sie znalezc wlasciwe miejsce :).


Droga na przelecz





DZIEN 4
Tego dnia wstalismy o 6, jednak wyszlismy znowu o 8. Niestety tyle czasu kazdego poranka zajmowalo nam przygotowanie sniadania, zlozenie namiotu i spakowanie wszystkich rzeczy. Ta noc byla dosc zimna, po deszczu wszystko wokol bylo zamarzniete. Ledwo nie ruszylismy i okazalo sie ze idziemy w zlym kierunku, zaden z mijanych punktow nie przypominal drogi opisywanej w przewodniku. Stracilismy dwie godziny cennego czasu na znalezienie szlaku na przelecz Mil Curvas (4800m.) . Dotarlismy na nia po dwoch godzinach i o wiele za pozno, bo kolo poludnia, a do zmroku milismy zaledwie 6 godzin, a przed soba kolejna przelecz Cumbre Viscachani do pokonania i to o wysokosci 4900m. Dalsza trasa to wedrowka do przodu na intuicje i kolejny raz jakims cudem sie udawalo. Dotarlismy do malej osady gorniczej, w ktorej wskazano nam droge na przelecz. Weszlismy na nia 1,5 godziny przed zmrokiem. Dotarlismy naprawde wykonczeni, bo na tej wysokosci juz bardzo odczuwalismy rozrzedzone powietrze. Wydawalo sie ze teraz juz gorki. Nalezalo szybko przejsc w poblizu kopalni zlota i rozlozyc oboz u podnoza gory. Na poczatku wszystko szlo faktycznie z gorki dopoki nie natrafilismy na rozgalezienie sciezki. Tym razem intuicja nas zawiodla :) Zeszlismy za nisko. Nalezalo wrocic na odpowiedni szlak. Znow do gory... Pol godziny przed zmrokiem stalismy w polowie wzgorza, na ktorym nie bylo zadnej mozliwosci rozstawienia namiotu, a gesta mgla ograniczala widocznosc do kilku metrow. Pozostalo tylko jedno wyjscie, zawrocic do drogi i sprobowac dojsc do osady w poblizu kopalni. Udalo nam sie wrocic tylko dzieki GPSowi (powtorka z Darien ;)). Do wioski dotarlismy po zachodzie slonca. Zostalismy przywitani dosc cieplo i uzyczono nam miejsce noclegowe w lokalnej szkole :) Noc spedzona na wysokosci 4500m. pod solidnym dachem mozna zaliczyc do udanych :)





Nocleg w szkole

Szkola

DZIEN 5
Po dniu pelnym przygod, ale takze nerwow postanowilismy, ze tego dnia wyjdziemy jak najwczesniej. Wstalismy o 5 nad ranem i wyruszylismy faktycznie wczesnie. Jak sie okazalo w nocy spadl swiezy snieg i zmienil krajobraz nie do poznania. Przed nami do pokonania byla najwyzsza na calej trasie trekkingu przelecz Cumbre Sunchulli o wysokosci 5100m. Poniewaz ruszalismy z miejscowej szkoly, a nie z miejsca przewidzianego na oboz, dotarcie na przelecz zajelo nam duzo wiecej czasu niz przewidziano w opisie trasy. Jednak tym razem mielismy zapas czasu :) Szlak na przelecz pomimo, ze wiodl droga przejezdna dla niektorych samochodow, z powodu wysokosci i ciezkich plecakow byl bardzo wymagajacy. Powyzej wysokosci 5000m. kazdy kolejny krok byl ogromnym wysilkiem. 10 krokow i przerwa, kolejnych 10 krokow i kolejna przerwa. Po niespelna 3 godzinach dotarlismy na przelecz :). Dalsza droga to mozolne, aczkolwiek widowiskowe zejscie w dol. Ponad 1000 metrow zejscia dalo sie odczuc. Okolo 2 godziny przed zmrokiem po minieciu dwoch malych miasteczek dotarlismy do obozowiska na poczatku doliny Palca. Na miejscu po raz pierwszy od poczatku trekkingu spotkalismy turystow. Ta noc byla najzimniejsza, pomimo tego, ze dosc nisko bo na wysokosci 4000m.














DZIEN 6
Poranek byl ciezki. Pobudka przed 6 i szybkie sniadanie. Wokol wyjatkowe zimno i przejmujacy wiatr. Ruszylismy w trase zmarznieci calkowicie, dopiero po okolo 2 godzinach gdy wyszlo slonce, zrobilo sie cieplej. Na drodze ostatnia przelecz do pokonania - Cumbre Kiayansani (4900m.). Pomimo tego, ze mielismy 900 metrow przewyzszenia od naszego obozu, poszlo nawet niezle. Dalej juz z gorki, aczkolwiek dosc dlugo bo musielismy zejsc na wysokosc ponizej 3900m., do Pelechuco. Dotarlimy calkiem wczesnie, jakies 3 godziny przed zmrokiem. Pierwsi napotkani miejscowi poczestowali nas lokalnym piwem, smakowalo wysmienicie! :)
Udalo nam sie kupic bilety na autobus do La Paz tego samego dnia o 21. Powrot autobusem byl wyjatkowo meczacy z powodu niesamowitego zimna. Szyby byly zamarzniete od srodka! Dotarlismy do stolicy nad ranem.









W Pelechuco

Z La Paz nastepnego dnia udalismy sie autobusem do Potosi.