niedziela, 25 sierpnia 2013

Salar de Uyuni i okolice

Z Potosi w niecale 7 godzin, okolo 22 dotarlismy do malego miasteczka Uyuni polozonego w zasadzie na pustyni. Po przyjezdzie bez problemu znalezlismy najtanszy do tej pory hostel z dostepna ciepla woda dwa razy w ciagu dnia, w godzinach 8-11 i 17-21. W Uyuni ciepla woda jest dostepna tylko w niektorych godzinach, a o kapieli w zimnej nie ma co marzyc, gdyz jest to wyjatkowo zimny region.
Caly nastepny dzien po przyjezdzie przeznaczylismy na poszukiwania agencji, ktora zorganizuje dla nas wycieczke po pustyni solnej Salar de Uyuni, terenach polozonych na poludnie od Uyuni oraz pomoze w organizacji wejscia na jeden z dwoch wulkanow. Rozwazalismy wulkany Licancabur (5930m.n.p.m.) i Uturuncu (6008m.n.p.m.), aczkolwiek bardziej zalezalo nam na pierwszym, gdyz wejscie na niego jest o wiele bardziej wymagajace :). Jak sie szybko okazalo, znalezienie odpowiedniej agencji nie bylo takie proste, w zasadzie kazda miala do zaoferowania 3 lub 4 dniowy wyjazd, ale bez opcji wejscia na wulkan. Powodem bylo to, ze niewiele ludzi decyduje sie na opcje wejscia na szczyt. Po rozwazeniu wielu ofert, wybralismy najbardziej ekonomiczna opcje - 3 dniowa wycieczka, gdzie 3 dnia odlaczamy sie od grupy, spimy przy schronisku przy wulkanie, 4 dnia wchodzimy z przewodnikiem na szczyt, a 5 we wlasnym zakresie lapiemy samochod, ktory jedzie z Chile do Uyuni. Wiedzielismy, ze z powrotem nie powinno byc duzego problemu, gdyz schornisko znajduje sie zaledwie kilka kilometrow od chilijskiej granicy, skad wracaja puste samochody, ktore wczesniej zostawiaja turystow udajacych sie do malego chilijskiego miasteczka, San Pedro de Atacama.

Pierwszego dnia z Uyuni wyruszylismy o godzinie 11. Samochodem marki Toyota Land Cruiser, upchnieci w srodku dosc ciasno bo w 7 osob plus kierowca. szybko sie okazalo, ze pasazerowie jadacy z nami to bardzo sympatyczni ludzie, z ktorymi po 3 dniach, az szkoda bylo sie rozstawac. Sklad wycieczki stanowili: Hiszpan z Barcelony podrozujacy samotnie, Francuzka z Paryza bedaca 7 miesiac w podrozy dookola swiata, Boliwijczyk ze znajoma Belgijka mieszkajaca we Francji, Brazylijczyk studiujacy medycyne w Boliwii oraz my :)
Pierwsza atrakcje na drodze stanowilo cmentarzysko pociagow. Miejsce, w ktorym znajduja sie wraki pociagow z poczatku XIX wieku, ktore jezdzily po Boliwii.









Kolejny przystanek to Salar de Uyuni. Najwieksza pustynia solna na swiecie polozona na wysokosci okolo 3650m. Zajmuje powierzchnie okolo 13 tys. km kwadratowych i jest pozostaloscia po wyschnietym slonym jeziorze. Glebokosc soli to okolo 12 metrow, a w niektorych miejscach dochodzi nawet do 14. Pustynia stanowi dla mieszkancow doskonale zrodlo do pozyskiwania soli, a dla turystow idealne miejsce do robienia najdziwniejszych zdjec :)











Nastepnie udalismy sie na Isla de Pescado. Wyspe pelna kaktusow polozona w samym srodku pustyni. Kaktusy znajdujace sie na wyspie rosna srednio po 1cm rocznie, a wysokosc niektorych dochodzi do 12 metrow :)







Nasza grupa. Od lewej: Delphina, Franklin, Max, Maria, Edyta, Krzysiek i Ricardo.



Z wyspy udalismy sie do hotelu, w ktorym spedzielismy pierwsza noc. Hotel zbudowany byl praktycznie caly z soli, zaczynajac od scian, a na lozkach konczac.

Z takich cegiel budowane sa hotele :)





Drugiego dnia opuscilismy pustynie solna, aby odwiedzic kilka kolorowych jezior z zamieszkujacymi je flamingami.














Po drodze mijalismy liczne wulkany, az w koncu dotarlismy do arbol de piedra czyli kamienia przypominajacego swoim ksztaltem drzewo.

Czynny wulkan

Arbol de Piedra

Nastepna atrakcja do Laguna Colorada, czyli jezioro, ktore przybiera odcienie koloru czerwonego. Kolor taki zawdzieczna algom znajdujacym sie w wodzie. Kolorowe jezioro, mozna podziwiac zazwyczaj dopiero od godziny 13 w wietrzne dni, bo tylko wtedy algi przemieszczaja sie w wodzie nadajac jej intensywnie czerwony kolor. Nam sie udalo, dzien byl niezwykle wietrzny :)
Dalej wjechalismy na teren parku narodowego (Reserva Nacional de Fauna Andina Eduardo Avaroa) i stamtad droga prowadzaca przez srodek pustyni do hotelu, gdzie mielismy spedzic kolejna zimna noc :). Temperatury w tym regionie sa niezwykle niskie. Srednia temperatura w ciagu roku to okolo 2 stopnie, a w niektorych miesiacach temperatury w nocy dochodza do minus 30 stopni. Zaden z hoteli, w ktorym spalismy nie mial ogrzewania, ani cieplej wody, wiec byly to naprawde zimne noclegi :)



Laguna Colorada

Trzeciego dnia wstalismy o 3 nad ranem, aby zjesc szybkie sniadanie i wyruszyc na tereny na ktorych znajduja sie gejzery - geysers sol de mañana. Wysokosc pary wydobywajacej sie z nich w niektorych miejscach dochodzi do 90 metrow. Zdjecia w poblizu przyniosly ulge ze wzgledu na ciepla w ten najzimnuiejszy do tej pory poranek. Chyba ze wzgledu na przenikliwy mroz, nastepnym przystankiem na trasie byly termy. Pierwszym wyzwaniem okazalo sie przebranie w stroj kapielowy na dworze w temperaturze ponizej zera, a kolejnym wejscie do wody majacej niewiele ponad 30 stopni :) Wszyscy byli tak przemarznieci, ze wejscie do cieplej wody wydawalo sie wejsciem do wrzatku! Ale po kilku minutach bylo juz cieplo i bardzo przyjemnie :) Po polgodzinnej kapieli, wsiedlismy do auta i przez pustynie Salvadora Dali dotarlismy do ostatniego punktu wycieczki w grupie, punktu widokowego na wulkan Licancabur oraz jeziora Laguna Verde i Laguna Blanca.

Sztuczny gejzer, ktory powstal przy poszukiwaniu wody

Poczulem zapach siarki i obudzilem w sobie diabla ;)



Termy
Pustynia Salvadora Dali (4750m.n.p.m.)

W tle wulkan Licancabur


 Laguna Blanca

Na zakonczenie wycieczki tego dnia, my zostalismy w schronisku, aby poszukac przewodnika na wejscie na wulkan, czesc osob pojechala do Chile, a czesc wrocila do Uyuni.

Wieczorem udalo nam sie zlapac przewodnika, ktory tego dnia wchodzil na wulkan. Nie bylo problemu aby nastepnego dnia wchodzil rowniez z nami. Wchodzila z nim 8-osobowa grupa i nikt nie stanal na szczycie! Ta wiadomosc lekko nas zestresowala i wiedzielismy, ze nie bedzie latwo.
Wstalismy o 2 w nocy, 30minut pozniej zjedlismy sniadanie i o 3 jeepem wyjechalismy spod schroniska. 20minut zajal nam dojazd pod wulkan.
Zostalismy wysadzeni z samochodu na wysokosci ok.4600m.n.p.m. Z czolowkami na glowach ruszylismy przed siebie. Przez pierwsze 2-3 godziny szlismy w zupelnych ciemnosciach. Szlo sie naprawde zle, z niecierpliwoscia czekalismy na wschod slonca.
Po okolo 2,5 godzinach przyszedl pierwszy kryzys. Ze wzgledu na przejmujace zimno Edyta myslala o zawroceniu. Trzeba przyznac, ze nie czulismy palcow ani u stop, ani u rak. Twardziel jest, wziela sie w garsc i poszlismy dalej.
Bylismy naprawde dobrze zaaklimatyzowani, trekking w pasmie gorskim Apolobamba i przebywanie w miastach polozonych na duzych wysokosciach zdecydowanie wplynely na nasza korzysc. Wszystko bylo niezle do 5500m., pozniej bylo tylko gorzej. Ostatnie 200m. bylo najciezsze. Zrobienie kilku krokow pod gore sprawialo nam ogromny problem. 
Na szczyt wchodzilismy 6h, zejscie natomiast zajelo nam 3,5h, co wedlug przewodnika bylo dobrym czasem. :)
Jeden z trudniejszych odcinkow do pokonania na trasie
Widok na Laguna Verde podczas wejscia

Z przewodnikiem na szczycie
W dole jezioro w kraterze wulkanu

Szczyt zdobyty!

Jeden z sasiednich wulkanow

Na szczycie :)

Ponizej krotka relacja video z wejscia na szczyt :) :


Nastepny przystanek na drodze to Tupiza.