Po zobaczeniu kilku pięknych kolumbijskich miasteczek dotarliśmy do
miasta Tunja, gdzie spędziliśmy noc w tanim hostelu niedaleko dworca.
Zakupiliśmy przy okazji bilety na drugi dzień do El Cocuy - miasta, z
którego wyruszyliśmy na trekking w Parku Narodowym El Cocuy. Część parku
jest zamknięta dla turystów, ponieważ mieszkańcy nie życzą sobie obcych
na swoim terenie. Musieliśmy zadowolić się dostępnymi trasami, których
widoki za każdym razem cieszyły nasze oczy.
Ponieważ w miasteczku El Cocuy byliśmy późnym wieczorem, to dopiero
następnego dnia o godzinie 7 mogliśmy zarejestrować się przed
trekkingiem, podając informacje na ile dni idziemy, dać do skserowania
dowód ubezpieczenia oraz zapłacić (niestety duzo) za wstęp do parku.
Aby dostać się do jednego z punktów, z którego można rozpocząć trekking
należy albo zabrać się ciężarówką, ktora rozwozi mleko okolo 6 rano (opcja
najtańsza), albo prywatnym, dużo droższym transportem w późniejszych
godzinach. Niestety przez poranną rejestrację musieliśmy wybrać drugą
opcję, aby nie tracić jednego dnia. Na szczęście spotkaliśmy dwie osoby,
które miały już taki transport załatwiony, a przyłączenie się do nich
sprawiło, że koszt przejazdu był dwa razy niższy.
Wyruszyliśmy po godzinie 9. Godzinę później dotarliśmy do miejsca, z
którego wyruszyliśmy pod schronisko
Sisuma, gdzie zostawiliśmy większość rzeczy i ruszyliśmy zobaczyć jeziora:
Laguna La Pintada, Laguna La Cuadrada, Laguna La Atravesada i
Laguna La Parada oraz wyjść na
przełęcz
Cusiri. Szlak do jezior nie był trudny, prowadził po
niewielkich wzniesieniach, natomiast wyjście na przełęcz było bardzo
męczące. Każde kilka kroków kończyło się dla nas ogromną zadyszką. Na
przełęcz udało nam się dotrzeć (w dodatku w bardzo dobrym czasie) choć
pogoda nie była sprzyjająca. Zmęczenie i wysokość 4410m.n.p.m. dały o sobie
znać najbardziej w namiocie. Ból głowy i wszystkich mięśni sprawiały, że
przez kilka godzin nie moglismy usnąć.
W parku narodowym El Cocuy zyja m.in.: kondory andyjskie, pumy oraz niedzwiedzie.
Roslinnosc jest natomiast rozna w zaleznosci od wysokosci. Maszerujac po parku najczesciej mozna zobaczyc
frailejones, czyli charakterystyczne rosliny, ktore moga osiagnac nawet 5 metrow wysokosci.
|
Frailejones |
|
W drodze na przelecz |
|
Przełęcz Cusiri, dalej wstep wzbroniony |
Drugi dzień rozpoczął się pobudką o 5 rano. Standardowo dwie godziny
później byliśmy gotowi ruszyć w drogę. Celem tego dnia było podejście
pod lodowiec
El Pan de Azucar (5100m.n.p.m.) na wysokość 4800m.n.p.m.
oraz pod
El Pulpito del Diablo, charakterystyczną kwadratową, kamienistą
górę.
Niewiele po ponad 4 godzinach marszu dotarliśmy pod lodowiec. Widoki były niesamowite!
Następnie przyszła pora na znalezienie szlaku prowadzącego do
Laguna Grande de la Sierra (nie chcieliśmy z powrotem wracać pod schronisko). Wróciliśmy się do
rozgałęzienia i stamtąd znaleźliśmy szlak, który niestety nie jest
dobrze oznaczony. Są fragmenty wielu ścieżek, ale przede wszystkim
należy szukać górek z kamieni. Nie była to sprawa
prosta, biorąc pod uwagę, że kilka razy się zgubiliśmy, w czym raz
byliśmy skłonni zawrócić, nie mogąc znaleźć szlaku. Po kilkunastu
minutach poszukiwań na nowo udalo nam się znaleźć droge.
Tego dnia szło się całkiem nieźle. Jednak godzinę przed zmrokiem
postanowiliśmy rozłożyć namiot wcześniej, niż na planowanym kempingu.
Nieznajomość terenu i opadające chmury, przez które widoczność znacznie
spadała wzięły górę. Strasznie zmęczeni rozbiliśmy namiot, zjedliśmy 2
posiłki, popijając je gorącą herbatą, nastawiliśmy budzik i probowalismy usnac. Ta nieprzespana noc była jedną z najgorszych na całej wyprawie.
|
El Pulpito del Diablo |
|
El Pan de Azucar (5120m.n.p.m.) |
|
Przy tej niewielkiej lagunie z krystaliczna woda rozbilismy namiot. |
Trzeciego dnia postanowiliśmy dotrzeć do miejsca, w którym mieliśmy się zatrzymac dzien wczesniej. Znalezienie tego miejsca zajęło nam ponad
godzinę. Uświadomiliśmy sobie wtedy, że dobrze zrobiliśmy poprzedniego
dnia rozbijając obóz wcześniej. Przed zmrokiem na pewno nie dotarbyliśmy
na miejsce.
Po rozstawieniu namiotu ruszyliśmy pod lodowiec
El Concavo (5200m.n.p.m.).
Doszliśmy do lodu, który był na wysokości ponad 4600m.n.p.m. Po dłuższej
przerwie na gorze, bardzo głodni wracaliśmy do naszego obozowiska. Pech chciał,
że złapał nas deszcz, lecz dopiero w namiocie okazało się, że i tak mieliśmy
duże szczescie. Pozniej przez godzinę padał grad z deszczem, a wszystkie kaptury
naszego namiotu pokryte były lodem wielkości kaszy.
|
Laguna Grande de la Sierra |
|
Laguna Grande de la Sierra |
|
U podnoza El Concavo (5200m.n.p.m.) |
|
U podnoza El Concavo (5200m.n.p.m.) |
|
Kamien w lewym dolnym rogu oznacza granice sniegu w 2011r. |
|
Laguna Grande de la Sierra |
|
Laguna Grande de la Sierra |
|
Pan de Azucar i Pulpito del Diablo |
Czwarty dzień był najcięższy z całego trekkingu. Wstaliśmy wcześniej niż zwykle, ponieważ założyliśmy pokonać tego dnia bardzo długą trasę. W kilka godzin widoczną ścieżką dotarliśmy do
Hacienda la Esperanza, czyli jednego z miejsc noclegowych w parku. Jednak nie spaliśmy tutaj, tylko ruszyliśmy dalej, gdzie całą trasę pokonywało się szutrową drogą. Po drodze mijaliśmy niewielkie wioski, a ich mieszkańcom za każdym razem zazdrościliśmy tak pięknych widoków, którymi mogą cieszyć oczy każdego dnia. Niestety nie obyło się bez deszczu, dlatego mokrzy oraz przeraźliwie zmęczeni dotarliśmy do naszego ostatniego miejsca obozowego przy
Cabanas Kanwara, gdzie rozbiliśmy namiot.
|
Po drodze minelismy Valle de los Frailejones, czyli ogromne pole z roslinami charakterystycznymi dla parku El Cocuy |
|
Valle de los Frailejones |
|
Widok przy Hacienda la Esperanza |
Kolejny, ostatni dzień to krótka wyprawa pod najwyższy lodowiec pasma
górskiego El Cocuy -
Ritacuba Blanco (5330m.n.p.m.). Pogoda była w kratkę, lecz
zdecydowanie częściej towarzyszyły nam chmury oraz mgła. Jednak przy
samym lodowcu pięknie świeciło słońce. :)
|
Droga pod lodowiec Ritacuba Blanco |
|
U podnoza gory Ritacuba Blanco |
Po kilku godzinach wróciliśmy do namiotu, zebraliśmy rzeczy i po chwili
przyjechał po nas miejscowy, który zawiózł nas do Guican, skąd autobusem
wróciliśmy do miasteczka El Cocuy.
|
Kosciol w centrum Guican |
|
Mezczyzni w tym rejonie chodza w bardzo grubych ponchach, wiekszosc nosi takze kapelusze. |
Z trekkingu wróciliśmy do Tunja, skąd na drugi dzien przed południem mieliśmy autobus
do miasta, w którym żył jeden z największych i najbogatszych baronów
narkotykowych na świecie. Mowa o mieście Pablo Escobara - Medellin. :)