czwartek, 17 września 2015

Lima i Huaraz

Lima


Po prawie dwudziestu godzinach od wylotu z Warszawy, po drodze z przesiadka w Paryzu, poznym wiczorem dotarlismy do Limy.
Dzieki uprzejmosci Tomka, ktorego poznalismy dwa lata temu w Paragwaju, udalo nam sie zaoszczedzic na noclegu w hostelu i przenocowac w domu rodzinnym jego dziewczyny, w spokojnej i ladnej dzielnicy - Surco.
Caly kolejny dzien po przylocie przeznaczylismy na odpoczynek. Spedzilismy go w jednej z najbogatszych dzielnic Limy - Miraflores oraz w centrum miasta. Lima sama w sobie nie powala na kolana, w duzej mierze przez fakt, iz po raz drugi jestesmy w tym miescie w okresie zimowym i niebo pokryte jest chmurami przez co slonca nie widac calymi tygodniami.

W Miraflores odwiedzilismy znany nam juz Parque del Amor. Park zostal otwarty 14 lutego 1993 roku. Na samym srodku znajduje sie wysoka na 3m oraz szeroka na 12m rzezba dwoch calujacych sie kochankow. Co ciekawe, kazdego roku w dzien Swietego Walentego odbywa sie tu konkurs na najdluzszy pocalunek ;)













Drugim punktem spaceru po tej dzielnicy byl market Mercado Indio, w ktorym mozna kupic czapki, szaliki, czy swetry z alpaki.
















W centrum wybralismy sie na Plaza de Armas.


Przydatne infomacje:
- Bezpieczne taxi z lotniska (Green taxi) - 70soli.
- Autobusy po Limie kosztuja 1,20-1,50soli.

Huaraz


Podroz z Limy do Huaraz zajela nam 8h. Wyjechalismy o godzinie 13, wiec poznym wieczorem bylismy na miejscu. Hostel na szczescie zarezerwowalismy na tej samej ulicy, na ktorej wysadzil nas autobus.





Na dworcu od razu zobaczylismy plakat, na ktorym napis oznacza ´´Zakaz noszenia broni palnej´´ :)








Miasto samo w sobie jest bardzo klimatyczne. Polozone jest na wysokosci 3052m n.p.m. 

W 1970 roku mialo miejsce wielkie trzesienie ziemi, ktore odczulo cale centralne Peru. Zginelo wtedy 70tys. ludzi. Trzesienie o sile prawie 8 stopni w skali Richtera sprawilo, ze smierc poniosla polowa populacji Huaraz, a 90% miasta zostalo zniszczone.

Z samego rana wybralismy sie na Mercado Central, ktory znajduje sie tuz przy naszym hostelu, aby kupic rzeczy na sniadanie.






Na targu mozna kupìc wszystko, poczawszy od miesa, po owoce, warzywa, az po gotowana biala kukurydze gigant (mote) czy soczewice (lentejas). U nas na  sniadanie byly parowki, kukurydza, soczewica i ostry sos :) Bardzo smaczne i pozywne!
Zwiedzajac centrum zahaczylismy o bardzo ladny kosciol Iglesia de la Soledad



 Centrum miasta i widoki na osniezone szczyty :)



Tego samego dnia odwiedzilismy takze Museo Regional de Ancash, w ktorym mozna obejrzec rzezby, ceramike, mumie roznych kultury preinkaskich, m.in. Chavin, Moche, Recuay. Muzeum posiada najwieksze w Ameryce Poludniowej kolekcje kamiennych rzezb. Wiekszosc znajduje sie w stworzonym przy budynku malym parku, nazywanym Parque Lítico lub Parque de Piedra.








Przydatne informacje:
- autobus z Limy do Huaraz (bardzo wysoki standard) - 50soli/os.
- hostel w Huaraz (miejsce w pokoju 6-os.) - 16-20soli/os.
- muzeum - 4-5soli
- obiad - 8-15 soli za caly obiad (zupa, 2 danie, deser, sok)


środa, 16 września 2015

Ilha Grande - Pico do Papagaio i Praia Dois Rios


Kilka ostatnich dni zaplanowaliśmy spędzić na wyspie Ilha Grande, która znajduje się w stanie Rio de Janeiro. Z dworca autobusowego udaliśmy się do miejscowości Angra dos Reis, z której o określonych godzinach odpływały promy lub szybkie łodzie. Ponieważ nie zakupiliśmy wcześniej biletów do Angry, na dworcu okazało się, że wolne miejsca są jedynie w autobusach, które odjeżdżają za kilka godzin. Chcąc nie chcąc musieliśmy czekać na dworcu około 2 godzin. Przez to małe opóźnienie nie zdążyliśmy na najtańszy prom, który wyruszał z portu na wyspę. Za szybką łódź motorową zapłaciliśmy 40R$ za osobę, ale za to w 20 minut, dotarliśmy na wyspę.

Port w Angra dois Reis. Czekanie na motorówkę :)

O tym, iż wyspa jest bardzo turystyczna czytaliśmy wcześniej w przewodnikach, natomiast na miejscu sami sie o tym przekonaliśmy. Przez ponad tydzień w Rio nie spotkaliśmy żadnych Polaków, a na wyspie najpierw natrafiliśmy na sympatyczne małżeństwo z Warszawy, a dzień później na grupę naszych rodaków :).

Trzeba pamiętać, że gdy już zdecydujemy się wybrać na wycieczkę na Ilha Grande, musimy zabrać ze sobą zapas gotówki lub przygotować się na płacenie kartą, ponieważ na całej wyspie nie ma ani jednego kantoru. Dodatkowo, ceny są bardzo wysokie.
Codziennie jedliśmy obiadokolację w barze, który znajdował się niedaleko naszego hostelu. W Brazylii często jedzenie na wagę wychodzi dużo taniej i jest bardzo smaczne :). Ogromnym plusem jest śniadanie wliczone w cenę noclegu, zazwyczaj jest to szwedzki stół - tosty, świeże białe pieczywo (ciemnego tu niestety nie spotkaliśmy), tradycyjne dania mięsne, parówki w sosie pomidorowym (wyśmienite :)), owoce oraz ciasto to podstawa śniadania w Brazylii i w zasadzie w całej Ameryce Południowej.

Następnego dnia zaplanowaliśmy zdobycie szczytu Pico do Papagaio. Choć praktycznie cały dzień padał deszcz, to nie zniechęciło nas to do tej wyprawy na mający 982m.n.p.m. "szczyt papugi".





Około dwóch kilometrów szliśmy drogą przejezdną dla samochodów, a później skręciliśmy na szlak prowadzący prosto na szczyt.





Zamiast łańcuchów, które często spotykane są w polskich górach były grube liny, które bardzo się przydały, gdy wszystko pod nogami było mokre i śliskie.









Na samym szczycie znajduje się skrzynka, a w niej plastikowa teczka z dwoma zeszytami, ołówkiem, temperówką oraz gumką do mazania. Ponieważ wiał straszny wiatr, a przez deszcz było bardzo zimno, szybko wpisaliśmy się do zeszytu, zrobiliśmy zdjęcia i przemoczeni zaczęliśmy schodzić w dół. Dzień wcześniej na szczyt dotarły tylko dwie osoby, a w dniu, w którym nam się to udało, byliśmy jedyni :).


Zdjęcia poniżej zrobione zostały na samym szczycie Pico do Papagaio! Choć widoków nie mieliśmy rewelacyjnych, czasami tylko udało nam się coś dojrzeć w oddali, to byliśmy bardzo zadowoleni, że w taką pogodę, niełatwą trasą udało nam się stanąć na szczycie :).


W drodze na szczyt przechodziliśmy obok miejsca, które było idealne do zrobienia sobie przerwy. Wracając wykorzystaliśmy je i zrobiliśmy sobie 10-minutowy przystanek na ciastka, krówki i izotonik. Miało być także ciepłe danie, ale ktoś z nas spakował do plecaka palnik, natomiast o gazie już zapomniał :)



Szlak na szczyt był dobrze oznaczony. Kilka razy musieliśmy sprawdzać gdzie mamy iść, gdy było kilka widocznych ścieżek w różnych kierunkach. Pomagały nam tabliczki, powbijane na całym szlaku, wskazujące drogę na górę. W niektórych miejscach szlak oznaczony był poprzywiązywanymi do drzew kawałkami niebieskiej folii.






Pico do Papagaio. Szczyt udało nam się dojrzeć dopiero następnego, słonecznego dnia.
Ponieważ codzienne sprawdzanie prognozy pogody na następny dzień w ogóle nie zdawało egzaminu, to wybranie pierwszego dnia wejścia na szczyt, a drugiego pójście na plażę było strzałem w dziesiątkę! Na plażę mieliśmy kawałek, bo jakieś 8 km górzystą drogą, ciągle w słońcu, ale było warto, a poza tym co to dla nas :) Plaża była ogromna, otoczona porośniętymi dżunglą górami, natomiast woda była absolutnie błękitna. A czemu wybraliśmy Praia Dois Rios, a nie najbardziej znaną Lopes Mendez? Powód był prosty, ta druga jest oblegana przez tłumy turystów, natomiast pierwsza jest praktycznie pusta :)