sobota, 3 października 2015

Cordillera Huayhuash

Dzien 1. Llamac (3300m.n.p.m.) -> oboz przed Laguna Jahuacocha (4075m.n.p.m.)

Dzien wczesniej zakupilismy bilety do Llamac. Autobus mielismy o godzinie 5 rano. Pobudka po godzinie 3 sprawila, ze w duzej mierze pod koniec dnia brakowalo nam sil. Podroz z Huaraz do Llamac trwala 5h z przesiadka i 30-minutowa przerwa na sniadanie w Chiquian.
O godzinie 10 dotarlismy na miejsce i od razu ruszylismy w gory, zeby przed zmrokiem zdazyc do obozu pierwszego. Na przystawke 700-metrowa przelecz, ktora musielismy pokonac w niemilosiernie prazacym sloncu, ktore straszliwie dawalo nam w kosc. Po 4h przelecz byla nasza, lecz czekalo nas jeszcze dlugie przejscie, na szczescie prosta droga, zboczem wzgorza. Niby prosty fragment trasy, ale bardzo meczacy. Ostatkiem sil dotarlismy tuz przed zmrokiem na niewielka polane, na ktorej rozbilismy namiot, brakowalo nam juz sil, aby isc dalej, a miejsce, w dodatku blisko rzeki bylo bardzo dobre. Bylo to okolo 2km przed planowanym, oznaczonym na mapie kempingiem.
Niewyspanie, zmeczenie, niewielka ilosc jedzenia i picia w ciagu dnia i bardzo ciezkie plecaki sprawily, ze czulismy sie fatalnie, a dalsze 9 dni trekkingu stanelo pod znakiem zapytania. Ze zmeczenia ciezko nam bylo robic cokolwiek, a nawet jesc.
Poniewaz mielismy zapasow jedzenia na 12 dni, a wszyscy nam mowili, ze trekking mozna zrobic w 8-10 dni, postanowilismy, ze drugiego dnia dotrzemy do jeziora (ktore bylo niedaleko) i caly dzien poswiecimy na odpoczynek.
Na sile zjedlismy cieple danie, wypilismy goraca herbate i okolo godziny 18, gdy zaszlo slonce, w cieplych spiworach polozylismy sie spac. Budzik zadzwonil o godzinie 6 rano.





Dzien 2. Odpoczynek przy Laguna Jahuacocha (4075m.n.p.m.)

Kazdego dnia od momentu, w ktorym zadzwonil budzik, do wyruszenia z plecakami na plecach i kijkami w rekach mijaly cale 2 godziny. Ubranie sie, zrobienie i zjedzenie sniadania (w tym filtrowanie i gotowanie wody), zlozenie spiworow, karimat, namiotu i spakowanie wszystkich rzeczy zajmowalo naprawde duzo czasu.
Tego dnia wyszlismy spokojnie o 8 rano i wolnym tempem, bez pospiechu, odczuwajac zmeczenie z dnia poprzedniego po dwoch godzinach dotarlismy do planowanego obozu. Przeszlismy jedynie 4,7km. Rozbilismy namiot, i zbierajac sily na dalszy trekking, caly dzien cieszylismy sie otaczajacymi nas widokami.



Dzien 3. Laguna Jahuacocha (4075m.n.p.m.) -> Jancacota Pampa (4100 m.n.p.m.)

Budzik zadzwonil o 5 rano. Standardowo po 2 godzinach udalo nam sie wyruszyc dalej. Juz tego dnia czulismy bolace biodra od plecakow i spania na karimatach.
Trasa liczyla 8,2km, pierwsza czesc mielismy caly czas pod gore, najpierw na przelecz Sanbuya Punta 4750m.n.p.m., a nastepnie pokonalismy Rondoy Punta 4735m.n.p.m. Nastepnie zejscie, niedlugi fragment po plaskim i calkiem wczesnie, o 13:30 dotarlismy do obozu trzeciego, Jancacota Pampa, polozonego na wysokosci 4100m.n.p.m..







Dzien 4.  Jancacota Pampa (4100 m.n.p.m.) -> Janca (4200 m.n.p.m.)

Marsz rozpoczeslismy o godzinie 7. Na poczatku bylo krotkie zejscie w dol, a nastepnie przejscie przez przelecz Cacananpunta 4690m.n.p.m. Po przejsciu niewiele ponad 12km dotarlismy do obozu czwartego, na godzine 14:30.  Spotkalismy zorganizowana wycieczke, byly to 2 osoby z Kanady i jeden Niemiec, ktorzy maszerowali z przewodnikiem, kucharzem i 5 osiolkami. Spotykalismy ich przy trzech kolejnych obozach, jednak trase pokonywalismy osobno, poniewaz oni wstawali duzo pozniej niz my. Widzac jak wyglada taka zorganizowana wycieczka (osoby przychodza do obozu i maja rozbite namioty, przygotowane posilki, a w dodatku wszystkie ciezkie rzeczy niosa im zwierzeta) stwierdzilismy, ze na pewno na ich miejscu nie mielibysmy tak wielkiej satysfakcji z przejscia calego trekkingu jak teraz :)











A z namiotu mielismy takie widoki :)



Dzien 5. Janca (4200 m.n.p.m.) -> Laguna Carhuacocha (4250m.n.p.m.)

Byl to bardzo luzny dzien. Choc trasa miala 9,5km, to wyszlismy z obozu o 7:30, a juz o 11:30 bylismy przy Lagunie Carhuacocha, gdzie rozbilismy oboz. Choc marszu wyszlo nam niewiele ponad cztery godziny, to po drodze musielismy przejsc przez przelecz Yanapunta, ktora ma 4640m.n.p.m.







Patrzac na Siula Grande, znane z filmu Czekajac na Joe :)



Dzien 6. Laguna Carhuacocha (4250m.n.p.m.) -> Huayhuash (4345m.n.p.m.)

Dzien szosty byl jednym z dluzszych dla nas. Udalo nam sie wyruszyc troche wczesniej, i o 6:40 naladowani pozytywna energia ruszylismy do obozu szostego. Po prawie 10 godzinach marszu i pokonaniu przeleczy Ciula Punta (4834m.n.p.m.), przejsciu ponad 14km udalo nam sie dotrzec na miejsce. Przed 17 rozbilismy namiot, nabralismy wody z rzeki, zjedlismy obiad i zmeczeni poszlismy spac.



Dzien 7. Huayhuash (4345m.n.p.m.) -> Laguna Viconga - Banos Termales (4365m.n.p.m.)

Trasa siodmego dnia liczyla 11,6km.  Z obozu wyszlismy o 7:30 i po pieciu godzinach bylismy pod obozem siodmym. Po drodze pokonalismy przelecz, ktora miala okolo 4750m.n.p.m.
Byl to jeden z najprzyjemniejszych dni na calym trekkingu. Choc widoki nie byly tak zachwycajace jak w innych dniach, to kapiel w goracych zrodlach byla niesamowita. Po 7 dniach marszu, cali w kurzu w koncu moglismy sie wykapac :) Woda byla tak goraca, ze ciezko bylo w niej wysiedziec  kilka minut bedac calym zanurzonym. Nie siedzielismy dlugo bojac sie, ze woda wyciagnie z nas wszystkie sily. :)












Dzien 8. Laguna Viconga (4365m.n.p.m.) -> Huayllapa (3500m.n.p.m.)

Wyszlismy z obozu o godzinie 6:20. Dosc wczesnie, lecz wiedzielismy, ze to bedzie ciezki dzien. Do pokonania mielismy przelecz Punta Cuyoc liczaca 5030m.n.p.m., na ktora doszlismy w niewiele ponad 4 godziny. 
Po pokonaniu przeleczy przyszla kolej, na bardzo dlugie zejscie w dol. Zejscie wynioslo ponad 1500 metrow i choc Krzys trzymal sie bardzo dobrze, ja ledwo dotarlam do obozu. Moj organizm bardzo odczul tak dlugi i meczacy marsz. Jednak po ponad 10 godzinach udalo nam sie dotrzec do malego miasteczka, w ktorym na boisku szkolnym bylo miejsce do rozbicia namiotu. Poczatkowo ciezko nam bylo uwierzyc, ze jest to jedyne miejsce do biwakowania, jednak wszyscy nam po drodze mowili, iz jest to oficjalny kemping. Na miejscu spotkalismy inna, zorganizowana wycieczke, ktora byla zaskoczena, ze w tak dobrym tempie dotarlismy do tego obozu z Laguny Viconga, a ich pytania: "Idziecie sami? Tak bez przewodnika? Bez mulow? Bez kucharza?" dodawaly nam jeszcze wiecej sily. :) 
Tego dnia przeszlismy ponad 23km.











Huayllapa


Dzien 9. Huayllapa (3500m.n.p.m.) -> Gashapampa (4625m.n.p.m.)

Marsz tego dnia trwal 6,5h. Wstalismy bardzo wczesnie wiedzac, ze to moze byc bardzo ciezki dzien, Wiedzielismy, ze po drodze mijamy 2 obozy, w ktorych w razie czego mozemy sie zatzymac, jednak naszym celem byl oboz Gashpampa. Pobudka o 4 i wyjscie o 6 rano sprawily, ze przed 13 bylismy na miejscu. Przeszlismy 12km, a po drodze pokonalismy najwyzsze wzniesienie, z 3500m.n.p.m. wyszlismy na przelecz Tapush Punta, majaca okolo 4750m.n.p.m.! Tego dnia nocowalismy na najwyzszej do tej pory wysokosci. Rozbilismy namiot i cale popoludnie sypal snieg. Wieczorem zrobilo sie bardzo zimno, a rano temperatura wynosila na pewno kilka stopni ponizej zera. Namiot byl caly zamarzniety. Poranek byl bardzo ciezki, od zimna nie czulismy ani dloni, ani stop.







Dzien 10. Gashapampa (4625m.n.p.m.) -> Llamac (3300m.n.p.m.)

Ostatni dzien przyniosl nam bardzo duzo nerwow. Do samego konca nie wiedzielismy czy dotrzemy do miasta przed zmrokiem. A wszystko przez 1,5-godzinne opoznienie, ktore bylo spowodowane tym, ze nie moglismy znalezc sciezki. Poszlismy zla strona rzeki, ja juz na samym poczatku wpadlam po kostki w pomaranczowe bloto, a Krzysiek po godzinie znalazl sie w blocie po kolana. Po tych malych przygodach z blotem spotkalismy kobiete, ktora szukala swojego konia. Tlumaczyla nam jak dojsc do miasta, przy okazji namawiajac, zebysmy poszli do innego niz Llamac, bo do tamtego jest 2h drogi w dol, a do Llamac jest caly dzien, i w dodatku przez duze gory. Podprowadzila nas do miejsca, w ktorym moglismy przekroczyc rzeke i na do widzenia powiedziala, ze jednak nie wie jak dojsc do Llamac. Bylismy zalamani. Namieszala nam w glowach. Jednak stwierdzilismy, ze zaryzykujemy i pojdziemy druga strona rzeki, co jak sie okazalo pozniej bylo bardzo dobrym pomyslem. Sciezka prowadzila wlasnie tam, gdzie chcielismy. Po przejsciu 26km, okolo godziny 16 dotarlismy do miasta, w ktorym wynajelismy pokoj w hostelu. Nastepnego dnia, okolo godziny 11 zlapalismy autobus do Huaraz.



bardzo strome podejscia...






Centrum miasta - Llamac

Kosciol w Llamac

A w Huaraz, niedaleko targu, dostawa swiezych owocow morza i wysmienite ceviche!


Dzis zakupilismy bilety do Trujillo. Ruszamy jutro o 8 rano!