Port w Angra dois Reis. Czekanie na motorówkę :)
Trzeba pamiętać, że gdy już zdecydujemy się wybrać na wycieczkę na Ilha Grande, musimy zabrać ze sobą zapas gotówki lub przygotować się na płacenie kartą, ponieważ na całej wyspie nie ma ani jednego kantoru. Dodatkowo, ceny są bardzo wysokie.
Codziennie jedliśmy obiadokolację w barze, który znajdował się niedaleko naszego hostelu. W Brazylii często jedzenie na wagę wychodzi dużo taniej i jest bardzo smaczne :). Ogromnym plusem jest śniadanie wliczone w cenę noclegu, zazwyczaj jest to szwedzki stół - tosty, świeże białe pieczywo (ciemnego tu niestety nie spotkaliśmy), tradycyjne dania mięsne, parówki w sosie pomidorowym (wyśmienite :)), owoce oraz ciasto to podstawa śniadania w Brazylii i w zasadzie w całej Ameryce Południowej.
Następnego dnia zaplanowaliśmy zdobycie szczytu Pico do Papagaio. Choć praktycznie cały dzień padał deszcz, to nie zniechęciło nas to do tej wyprawy na mający 982m.n.p.m. "szczyt papugi".
Około dwóch kilometrów szliśmy drogą przejezdną dla samochodów, a później skręciliśmy na szlak prowadzący prosto na szczyt.
Zamiast łańcuchów, które często spotykane są w polskich górach były grube liny, które bardzo się przydały, gdy wszystko pod nogami było mokre i śliskie.
Na samym szczycie znajduje się skrzynka, a w niej plastikowa teczka z dwoma zeszytami, ołówkiem, temperówką oraz gumką do mazania. Ponieważ wiał straszny wiatr, a przez deszcz było bardzo zimno, szybko wpisaliśmy się do zeszytu, zrobiliśmy zdjęcia i przemoczeni zaczęliśmy schodzić w dół. Dzień wcześniej na szczyt dotarły tylko dwie osoby, a w dniu, w którym nam się to udało, byliśmy jedyni :).
Zdjęcia poniżej zrobione zostały na samym szczycie Pico do Papagaio! Choć widoków nie mieliśmy rewelacyjnych, czasami tylko udało nam się coś dojrzeć w oddali, to byliśmy bardzo zadowoleni, że w taką pogodę, niełatwą trasą udało nam się stanąć na szczycie :).
W drodze na szczyt przechodziliśmy obok miejsca, które było idealne do zrobienia sobie przerwy. Wracając wykorzystaliśmy je i zrobiliśmy sobie 10-minutowy przystanek na ciastka, krówki i izotonik. Miało być także ciepłe danie, ale ktoś z nas spakował do plecaka palnik, natomiast o gazie już zapomniał :)
Szlak na szczyt był dobrze oznaczony. Kilka razy musieliśmy sprawdzać gdzie mamy iść, gdy było kilka widocznych ścieżek w różnych kierunkach. Pomagały nam tabliczki, powbijane na całym szlaku, wskazujące drogę na górę. W niektórych miejscach szlak oznaczony był poprzywiązywanymi do drzew kawałkami niebieskiej folii.
Pico do Papagaio. Szczyt udało nam się dojrzeć dopiero następnego, słonecznego dnia. |
I w końcu trafili na upragniony "pada deszczyk pada od samego rana" :P A pierwsze zdjęcie z tego wpisu magiczne
OdpowiedzUsuń